Redakcja.: Czym się Pan obecnie zajmuje i jakie pełni funkcje?
E.S.: Obecnie jestem już na emeryturze, chociaż wcale nie zamierzam zmniejszyć swojej aktywności społecznej i politycznej. Pełnię funkcję przewodniczącego Rady Powiatowej Sojuszu Lewicy Demokratycznej, chociaż zapowiadałem już 4 lata temu, że jest to moja ostatnia kadencja. Fizycznie i mentalnie czuję się sprawny, potrzebuję kontaktu z ludźmi, nie wyobrażam sobie życia pasywnego. Nie wystarcza mi dom, telewizja, książka i spacery, lubię przebywać wśród innych osób. Doradzam synowi, jak prowadzić firmę, a mam spore doświadczenie, ponieważ sam prowadziłem ich kilka i to o różnej specyfikacji. Byłem dyrektorem tartaku w Gnieźnie, zakładałem małe przedsiębiorstwa w Gorzowie Wielkopolskim, pełniłem funkcję inspektora do spraw nadzoru inwestycyjnego w Powiatowym Zarządzie Dróg. Ostatni etap to SP ZOZ Szpital Powiatowy w Śremie, obarczony bardzo dużym zadłużeniem. Mimo wielu trudności, miałem sporo satysfakcji z wykonywanej pracy. Było to spowodowane dobrą współpracą z Powiatem, z radnymi i zaangażowaniem starosty Zenona Jahnsa, który podjął trud zmniejszenia długu szpitala. Te ważne decyzje wymagały przede wszystkim dużej odwagi i determinacji. Prace w tej placówce zakończyłem w sierpniu ubiegłego roku.
Redakcja: Jest Pan bardzo aktywny politycznie. Ile to już lat?
E.S.: Myślę, że to już od bardzo dawna... Zawsze byłem osobą aktywną społecznie: od harcerstwa, poprzez organizacje młodzieżowe, później polityka. Po roku 1980, na fali pewnego protestu robotniczego Solidarności wstąpiłem w jej szeregi. Pracując w Odlewni, byłem też aktywnym członkiem PZPR, ale mimo to nic nie przeszkadzało mi łączyć sprawy polityczne z ruchem robotniczym. Pamiętam, że na jednej konferencji powiatowej PZPR bardzo krytycznie wystąpiłem przeciw ówczesnej władzy. Zbulwersowała mnie likwidacja śremskiego ZOO, które powstało dzięki inicjatywie Mariana Dominiczaka, a później w niejasnych okolicznościach zostało zamknięte. Wkrótce otrzymałem propozycję pracy w Rejonowym Ośrodku Pracy Partyjnej jako zastępca kierownika. Przez siedem lat pracowałem w Dolsku, do czasu rozpadu PZPR. Startowałem także w wyborach na burmistrza Śremu i na radnego. Udział w wyborach nie był celem samym w sobie, ale próbą udowodnienia, że cały czas funkcjonuje organizacja lewicowa. Mogłem także zaprezentować swoje poglądy polityczne i własny sposób spojrzenia na wydarzenia w regionie. Moja kampania nie była agresywna, brakowało pieniedzy a organizacja ich nie miała. Starałem się nikogo nie obrażać, lecz przedstawiać własne propozycje rozwiązań, cele, opinie.
Redakcja: Jak dzisiaj prezentują się szeregi Sojuszu?
E.S.: Jeżeli chodzi o nasze miejsce na mapie organizacji wojewódzkich, to śremska organizacja ma się bardzo dobrze. Obecnie zrzesza około 40-50 osób. Myślę, że funkcjonuje i cały czas się utrzymuje dzięki dobrym relacjom międzyludzkim. To jest sukces! Nadeszły czasy, że partia miała bardzo niskie notowania w granicach 3-5%, a mimo to ludzie nadal byli wierni swym zasadom i ideałom.
Redakcja: Partia ma dobrze rokującego polityka-Grzegorza Wiśniewskiego...
E.S.: Ja nie do końca jednak zgadzam się z Jego często prezentowaną postawą. Grzegorzowi Wiśniewskiemu udzieliliśmy poparcia w wyborach na burmistrza Śremu. Wspólnie rozmawialiśmy na tematy, w jaki sposób widzimy funkcjonowanie naszego miasta, z jakimi boryka się problemami. Staram się unikać takich sytuacji, w których wzbudzana jest agresja w stosunku do innych ugrupowań politycznych. Szukam rozwiązań i dialogu, które łączą, mają wspólny cel dla lepszej perspektywy Śremu. Nie rozumiem czegoś takiego: "nie bo nie". Przecież można z Burmistrzem i z Radą bardziej współpracować. Nikt nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań wszystkich ludzi, potrzeba na to ogromnych pieniędzy i zrozumienia. Czasami trzeba wybierać między mniejszym a większym złem.
Redakcja: Jest Pan jednym z niewielu lokalnych polityków, którzy nie zmieniają łodzi, mimo iż zmienia się wiatr. Cały czas utrzymuje Pan swoje poglądy. Z pewnością tacy ludzie są szanowani i lubiani
w środowisku...
E.S.: Bardzo dziękuję! Może wynika to z faktu, że ja bardzo lubię innych ludzi, dostrzegam w nich dobro i tego zawsze w nich szukam. Potrafię rozmawiać ze wszystkimi. Mam kolegów i to bardzo dobrych,
w prawicowych opcjach politycznych, zaangażowanych np. w PiS-ie. Darzymy się sympatią i szanujemy. W czasach, gdy SLD szedł po władzę i miał bardzo duże poparcie, organizacja liczyła około 160 członków. Później, gdy partia zaczęła tracić zwolenników i jej notowania spadały, ludzie zaczęli odchodzić. W większości były to osoby, które oczekiwały stanowisk. Ja nie uznaję czegoś takiego, uważam, że jeśli ktoś jest, to na dobre i na złe, tak jak w małżeństwie... Trudny okres trzeba przetrwać i być w zgodzie przede wszystkim ze sobą. Jestem wierny poglądom i tak staram się żyć.
Redakcja: Jakie jest Pana największe osiągnięcie polityczne?
Z czego jest Pan najbardziej zadowolony?
E.S.: Niedawno miałem okazję do głębszych refleksji w związku ze śmiercią mojej przyjaciółki Krystyny Łybackiej. Przyjaźniliśmy się od ponad 30 lat. Gdy była ministrem i szefową Wielkopolskiej Rady Wojewódzkiej SLD, zaproponowała mi, abym został członkiem zarządu Rady. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie i źródło satysfakcji. Właśnie wtedy miałem możliwość zasiadania obok ludzi z pierwszych stron gazet. Łybacka umiejętnie dobierała zespół ludzi wokół siebie, była konkretna i zdecydowana, najbardziej rozpoznawalny polityk. Na pogrzebie z uznaniem wypowiadali się o niej politycy z wszystkich opcji: od lewej do prawej strony. Z pewnością to dama polskiej sceny politycznej. Ogromna satysfakcja- była moim największym przyjacielem.
Redakcja: Jak Pan myśli, czy spotkało by ją to samo, co obecnie Małgorzatę Kidawę- Błońską?
E.S.: Myślę, że nie, ponieważ Krystyna Łybacka precyzyjnie określała swoją drogę, nie za wszelką cenę, żeby "być" dla samego "bycia". Pamiętam, gdy była europosłem, w jej biurze zawsze czekali ludzie.
A ona potrafiła im pomóc, cieszyła się dużym poparciem
i przychylnością np. Marszałka czy też Wojewody.
Redakcja: Zwróciłem uwagę na wypowiedzi Leszka Millera, które są bardzo przemyślane, wyważone, konkretne i nie da się ich zmanipulować.
E.S.: Spotkałem się z Leszkiem Millerem w grudniu, gdy zaprosił mnie do Brukseli. Uważam, że jest on szermierzem słownym, mówi niewiele, szybko puentuje, ma cięte riposty. Jest to człowiek bardzo oczytany, wręcz "połyka" książki. W kręgach lewicy ma także oponentów, ze względu na swoją niezależność.
Redakcja: Żyjemy w trudnych czasach, gdy świat "zatrzymał" koronawirus. Jakie widzi Pan rozwiązania dla lokalnych firm, które borykają się z ogromnymi problemami?
E.S.: Jeszcze kilka miesięcy temu, trudno było sobie wyobrazić taką sytuację. Na szczęście potrafiliśmy się szybko zmobilizować, przestrzegamy zasad, nie wychodzimy z domu, ograniczyliśmy kontakty z innymi ludźmi. Wszystko to sprawiło, że nie odnotowano dużego wzrostu zachorowań, poza obecnie Śląskiem i południową częścią Wielkopolski. Dla wielu firm, które już wcześniej pracowały na granicy opłacalności, z pewnością jest to tragedia. Najtęższe głowy ekonomistów szukają rozwiązania: tarcza 1, 2, 3, aby zminimalizować dotkliwe skutki pandemii. Coraz więcej ludzi rejestruje się w urzędach pracy, poszukują pracy sezonowej, aby przetrwać. Wiem, że w Śremie ludzie bali się nawet korzystać ze szpitala, chociaż zachowano wszystkie środki ostrożności
i zapewniano bezpieczeństwo świadczonych usług. Trzeba dodać, że jego działalność bardzo aktywnie wspiera Starosta, Burmistrz oraz wiele firm lokalnych.
Redakcja: Dziękujemy za rozmowę.